Od czkawki do neurochirurga - gdy choroba daje niezwykłe objawy

Pewnego dnia zdrowemu, 35-letniemu Amerykaninowi, który dotychczas skarżył się tylko na nieznaczne drętwienie i mrowienie lewej ręki utrzymujące się od kilku lat, zaczęła dokuczać uporczywa czkawka. Nie pomagał żaden z usłużnie podsuwanych przez rodzinę domowych sposobów - chwilami wydawało się, że skurcze przepony odeszły w niepamięć, ale po maksymalnie 30 minutach objawy wracały.

Po kilku dniach bez jedzenia i snu (bo jak jeść i spać, gdy co kilka sekund ciałem wstrząsa skurcz?) 35-latek i jego żona po raz pierwszy zgłosili się na izbę przyjęć pobliskiego szpitala. Zalecono im chlorpromazynę (lek stosowany zazwyczaj w psychiatrii, który w niewyjaśniony sposób hamuje skurcze przepony) i... cierpliwość - jeśli podrażnieniu uległ nerw przeponowy, potrzeba czasu, by wszystko wróciło do normy, ale przecież nikt jeszcze nie umarł od czkawki.

Po zażyciu leku czkawka minęła jak ręką odjął, ale gdy tylko minął upłynął jego działania, objawy nawróciły. Co gorsza, dołączyły się wymioty po każdym posiłku. Zaniepokojeni małżonkowie wrócili więc do szpitala, gdzie otrzymali leki zmniejszające wydzielanie kwasu solnego w żołądku i kolejną dawkę chlorpromazyny.

Jednak i tym razem leki pomogły na krótko. Trzy tygodnie od rozpoczęcia dolegliwości mężczyzna nadal nie mógł normalnie funkcjonować. Wychudzony i zmęczony, jeszcze raz udał się na izbę przyjęć, tym razem do innego szpitala. Przewlekłość objawów zaniepokoiła lekarzy, którzy postanowili przynajmniej wykonać RTG klatki piersiowej, by wykluczyć podrażnienie przepony w wyniku naciekania przez okoliczny nowotwór. Badanie nie wykazało jednak żadnych zmian, sugerując, że przyczyna leży w nerwie przeponowym lub nawet w mózgu. Pacjentowi wyznaczono więc konsultację neurologiczną w najbliższym możliwym terminie i przepisano jeszcze więcej chlorpromazyny.     

Zanim jednak doszło do wizyty u neurologa, drętwienie lewej ręki rozprzestrzeniło się na wszystkie kończyny, niemal uniemożliwiając mężczyźnie chodzenie. Badanie na izbie przyjęć ujawniło deficyty neurologiczne i znaczne wzmożenie odruchów. Czym prędzej wykonano więc tomografię komputerową głowy, która wykazała podejrzaną masę w miejscu, gdzie mózg styka się z rdzeniem kręgowym.

Aby uzyskać dokładniejszy obraz zmiany, wykonano również rezonans magnetyczny i uwidoczniono niewielkiego guza otoczonego wypełnioną płynem torbielą, która uciskała rdzeń kręgowy, niszcząc włókna nerwowe. Przypadek natychmiast skonsultowano z dyżurnym neurochirurgiem, któremu wystarczyło jedno spojrzenie, by rozpoznać hemangioblastomę.

Hemangioblastoma, czyli naczyniak krwionośny zarodkowy, to niezłośliwy guz wywodzący się z układu naczyniowego, który rozwija się zwykle w tylnej jamie czaszki u osób w wieku 35-45 lat. Choć nie nacieka okolicznych tkanek i nie daje przerzutów, może przez ucisk uszkadzać sąsiadujące włókna nerwowe, wywołując objawy neurologiczne. Tak właśnie stało się w przypadku Amerykanina.

Mężczyzna wymagał natychmiastowej operacji. Zabieg groził poważnymi powikłaniami, włącznie z trwałym porażeniem kończyn czy śmiercią, ale na szczęście zakończył się pomyślnie. Dzień później przy pomocy fizjoterapeutów pacjent postawił pierwsze kroki. Czkawka utrzymywała się jeszcze przez tydzień, ale dzięki radzie pewnej pielęgniarki dało się ją opanować. Jak? Wystarczyło włożyć pod język trochę cukru i poczekać, aż się rozpuści.  

Powyższy przypadek przekonuje, że nie warto lekceważyć nawet pozornie błahej dolegliwości, zwłaszcza jeśli utrzymuje się ona tygodniami i uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Czasem po prostu nasze ciało w niezwykły sposób ostrzega nas przed niebezpieczeństwem.

Źródło: New York Times
Źródło grafiki: 123rf.com

Grafiki

Przyznane oceny
0.0

0 wszystkich ocen
Zaloguj