Nowy koronawirus to temat, który jest na ustach całego świata. Codziennie w mediach pojawiają się doniesienia na temat ilości zarażonych, liczby zgonów, a także możliwych metod leczenia wirusa. Redakcja portalu Medical Progress przeprowadziła wywiad z Panem dr hab. Egbertem Piaseckim - kierownikiem Laboratorium Wirusologii w Instytucie Immunologii i Terapii Doświadczalnej im. Ludwika Hirszfelda Polskiej Akademii Nauk. Rozmawiamy na temat charakterystyki i pochodzenia nowego koronawirusa SARS-CoV-2, sposobów na wynalezienie skutecznej szczepionki oraz prognoz dotyczących dalszego rozwoju wirusa.
Medical Progress: Czym jest koronawirus, który zaatakował nas pod koniec 2019 roku?
Dr hab. Egbert Piasecki: Koronawirusy wywołują zapalenia dróg oddechowych. Mamy kilka ludzkich koronawirusów, które wywołują przeziębienia – wśród nich szczególnie dwa typy są najpopularniejsze. Występują dość powszechnie i nie powodują groźnych chorób. Tylko przeziębienia przechodzące w zapalenia płuc, bywają groźne, szczególnie dla ludzi starszych.
Rzadziej występują groźne koronawirusy, wcześniej wirus SARS (pochodzący od nietoperzy) i wirus MERS (pochodzący od wielbłądów, głównie z Półwyspu Arabskiego) i teraz nowy wirus SARS typu 2. Wszystkie trzy pochodzą od zwierząt. MERS jednak słabo przenosi się między ludźmi. Na przestrzeni 8 lat mamy do kilkuset zakażeń rocznie, głównie na obszarze Półwyspu Arabskiego. W przypadku SARS notowano zakażenia przez 8 miesięcy i przypuszcza się, że pierwotnie wirus występował u owadożernych, małych nietoperzy. Wspomina się również o cywetach, jako głównych pośrednich nosicielach wirusa. Chińczycy jedzą tego typu zwierzęta, a w tamtym czasie wirus prawdopodobnie mutował aż doszedł do człowieka. Wirus SARS atakował dość gwałtownie. Wówczas wszystkie osoby odizolowano, było ich około 8000, z czego 10% zmarło, ale dzięki izolacji zamknięto wirusowi drogę do rozprzestrzeniania się. W przypadku koronawirusa SARS-CoV-2 miał miejsce podobny schemat, wirus mutował tylko w inny sposób. Badając targowisko w Wuhan stwierdzono dużą ilość śladów wirusa w resztkach po pangolinach (łuskowiec chiński). Mógł być to nosiciel pośredni między zarażonymi nietoperzami a człowiekiem.
Nowego koronawirusa nazwano początkowo 2019-nCoV. Obecnie WHO przyjęło jako nazwę choroby akronim COVID-19 (od COrona VIrus Disease z roku 2019). Międzynarodowy Komitet Taksonomii Wirusów (ICTV) nadał wirusowi nazwę SARS-CoV-2, czyli wirus SARS typu 2.
Pierwszy zidentyfikowany później przypadek infekcji nowym wirusem pojawił się 8 grudnia w mieście Wuhan. Przypuszcza się, że introdukcja wirusa od zwierzęcia do człowieka miała miejsce w listopadzie. Na początku było to zakażenie odzwierzęce, ale teraz mamy do czynienia z ludzkim wirusem, gdyż transmisja pomiędzy ludźmi okazuje się dość skuteczna. Dane epidemiologiczne dopiero powstają i na ostateczny obraz epidemii musimy jeszcze poczekać. Pewne obserwacje mogą jednak wskazywać na to, że nowy wirus przenosi się skuteczniej niż wirus SARS. Koronawirus SARS-CoV-2 jest zakaźny jeszcze przed wystąpieniem objawów choroby, inaczej jak w przypadkach szybko rozwijających się zakażeń np. gorączki ebola, dlatego też trudno o szybką i skuteczną diagnozę oraz izolację zakażonych osób. Wirus może wykluwać się nawet do 24 dni, a osoba zakażona przez kilka dni przed rozwojem objawów może już stanowić źródło infekcji. Zakażenie odbywa się do metra odległości, drogą oddechową, podobnie jak grypa. Nie musi być to bliski kontakt, wystarczą zwykłe kontakty osobiste, spotkania, przebywanie w miejscu pracy z zarażoną osobą.
MP: W prasie i internecie pojawiają się coraz to nowsze informacje na temat koronawirusa. Teraz mamy informację, ze wirus atakuje głównie płuca.
Dr hab. E.P.: Wirus przenosi się drogą kropelkową i atakuje dolne i górne drogi oddechowe. Docelowe komórki są w płucach. Chińczycy podali jeszcze informację, że wirus rozprzestrzenia się drogą fekalno-oralną. To było przez niektórych niepoprawnie rozumiane. To zwyczajnie droga pokarmowa. Jeśli wirus przenosi się drogą oddechową, to nie zaskakuje fakt, że spożycie skażonego pokarmu również prowadzi do infekcji. Wirus przenosząc się łatwą drogą, przenosi się również wszystkimi trudniejszymi, w tym pokarmową czy seksualną.
MP: Co Pana zdaniem wywołało uwolnienie koronawirusa?
Dr hab. E.P.: Kontakt ze zwierzętami. Temu kontaktowi towarzyszyły mutacje, w wyniku których wirus nabył zdolność do zakażania ludzkich komórek. Te mutacje są zazwyczaj przypadkowe, niekontrolowane. My też nie możemy przewidzieć, nawet kontaktując się z zarażonymi nietoperzami, że akurat ten wirus ulegnie mutacji i będzie mógł nas zaatakować.
(Zdjęcie wykonane przy pomocy transmisyjnego mikroskopu elektronowego.)
MP: A czy wiemy skąd wirus wziął się w Niemczech?
Dr hab. E.P.: Tak, z Chin przyleciała osoba robiąca szkolenia firmowe. Po szkoleniu ta delegowana osoba odleciała do Chin i podobno już w samolocie zaczęła źle się czuć. Na miejscu okazało się, że rozwija się u niej choroba. Podczas wizyty w Niemczech koronawirus nie dawał jeszcze żadnych objawów. W trakcie szkolenia doszło zaś do zakażenia kilku osób. Te osoby zakaziły kolejne, w tym jeden zakażony wyjechał na urlop na Wyspy Kanaryjskie. Tam zaczął chorować i był to pierwszy hiszpański przypadek nowego wirusa.
Nosiciele wirusa, do momentu wystąpienia objawów, nie są świadomi, że zostali zakażeni. Ponadto podejrzewa się, że część osób może przechodzić chorobę bezobjawowo. Choroba, co niezwykłe przy tego typu wirusach, w mniejszym stopniu atakuje dzieci. Sprzyjają one jednak roznoszeniu zakażenia, gdyż dzieci są często pod opieką dorosłych. W przypadku takiego wirusa, gdzie część osób nie choruje, ale go roznosi, w praktyce nie da się wszystkich zdiagnozować.
Patrząc obiektywnie na to co zrobili Chińczycy, skala działania wydaje się nieprawdopodobna. Zamknęli prowincję, wprowadzili kwarantannę dla wielu milionów ludzi, wyłączyli działalność gospodarczą w wielkim okręgu przemysłowym i w wielu innych miejscach. Gdyby Chińczycy nie wprowadzili tych działań, to wirus rozprzestrzeniał by się modelowo jak pandemie z II połowy XX wieku - grypa Hong Kong '68 czy grypa azjatycka '57. Najpierw Chiny, a później po 100, 200, 300 dniach cały świat. Było by to nie do powstrzymania. Możemy zastanawiać się, czy dzięki tym działaniom Chińczyków pandemia zostanie stłumiona. To, że teraz zwiększa się liczba zakażeń wynika z tego, że przez cały grudzień choroba się rozprzestrzeniała. Cześć zarażonych dopiero zaczyna chorować. To może świadczyć o tym, że kulminacyjna liczba zachorowań już występuje. Na 1383 zgonów, 1318 miało miejsce w prowincji Hubei z ogniskiem w Wuhan (dane z 14.02.2020). W innych prowincjach śmiertelność jest już zdecydowanie mniejsza. Może to wynikać z tego, że na początku problem próbowano przemilczeć.
(Zdjęcie wirusa w fałszywym kolorze. Cząsteczki wirusowe mają kolor żółty, gdy wyłaniają się z powierzchni komórki)
MP: Chiński lekarz o którym mówi się, że jako pierwszy dawał sygnały, że możemy mieć do czynienia z groźnym wirusem, został zmuszony do odwołania swoich wypowiedzi, a niedawno zmarł. Prawdopodobnie został zarażony w grudniu.
Dr hab. E.P.: Mam pewną radę dla każdego i wszędzie. Żadnych przeziębień nie należy lekceważyć. Może to być początkowo łagodny stan, a może to być coś, co przerodzi się w groźniejszą formę.
Znana nam tzw. „świńska” grypa sprawiała, że umierali ludzie w sile wieku. Zaglądając jednak w ich w historię widzimy, że osoby te wcześniej źle się czuły, chorowały, a następnie trafiły do szpitala. Gdy jesteśmy chociaż trochę przeziębieni należy zostać w domu, kurować się, i nie dopuścić do nasilenia choroby. Patogen, który ma zdolność wywołania zapalenia płuc jest groźny i to dla ludzi w każdym wieku.
MP: Z tego co słyszeliśmy w mediach trwają prace nad wynalezieniem szczepionki. Padły słowa, że trzeba ją opracować możliwie szybko i zanim dojdzie do mutacji wirusa. Czy te drobne mutacje o których donoszą media w obrębie jednej rodziny zainfekowanych, te które miały miejsce do tej pory, będą miały wpływ na pracę nad antidotum?
Dr hab. E.P.: Zacznijmy od tego, z jakimi mutacjami możemy mieć do czynienia. Może być jedna mutacja punktowa, która zupełnie zmieni sytuację.
Białko wirusa rozpoznaje receptory na powierzchni komórki. Być może historia koronawirusa rozpoczęła się od tego, że wirus zaczął rozpoznawać komórkę ludzką. Najpierw jedynie zwierzęce, a w wyniku drobnej mutacji ludzkie. I to mogło wystarczyć, aby człowiek stał się nowym „gospodarzem” wirusa. Malutka mutacja może bardzo dużo zmienić. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak wirus będzie mutować. Wirusy z rodziny koronawirusów nie są bardzo mutujące. Wykazują oczywiście taką zdolność. Wirusy RNA zawsze lubią się zmieniać, ale chociażby wirus znanej nam grypy jest bardziej zmienny.
Jeśli chodzi o szczepionkę, to osoby które nad nią pracują, będą musiały wziąć pod uwagę występowanie ewentualnych mutacji. Te mutacje które się pojawiły, mogą być ważne dla procesu powstawania szczepionki lub nie. Wyjaśnijmy, co ma spowodować szczepionka. Ma wywołać powstanie odporności, w tym powstanie przeciwciał, które zneutralizują wirusa. Teraz może być tak, że wirus mutuje, ale szczepionka i tak go dosięgnie, bo znajdzie się takie miejsce którego wirus nie zmienia. Na przykład receptor, którym wirus wiąże się z komórką ludzką. A jak wirus zmieni wspomniany receptor to może się zdarzyć, że przestanie on rozpoznawać ludzką komórkę, więc może tak naprawdę powstać równie dobrze mutacja, która uwolni nas od tego wirusa. Gdy mamy do czynienia z mutacjami białek wewnątrz wirusa, to układ odpornościowy i tak najczęściej nie ma do nich dostępu, gdyż przeciwciała widzą jedynie powierzchnię „wroga”, który nas atakuje. Jeżeli mutacje dotyczą białek powierzchniowych, na które działają przeciwciała, to jest to bardzo istotne z punktu widzenia pracy nad szczepionką. Z takim samym schematem dotyczącym działania szczepionki mamy przy okazji szczepionki na grypę.
MP: A co z osobami, bo podobno zdarzają się takie przypadki, które były odporne na wirusa grypy samoistnie, a po przyjęciu szczepionki zaczynały na nią chorować?
Dr hab. E.P.: Nie możemy w takiej sytuacji być w 100% pewni że to była grypa. Tak naprawdę lekarz pierwszego kontaktu nie jest w stanie zdiagnozować grypy bez specjalistycznych badań, które wykonuje się jedynie w poważnych przypadkach. Można powiedzieć, że to zakażenie wirusowe (podejrzenie grypy) lub bakteryjne.
W związku z powyższym w statystyce publikowanej przez NIZP-PZH mamy do czynienia z terminologią „grypa i podejrzenia grypy”. W zeszłym roku takich przypadków w Polsce było ponad 4 mln. Prawdopodobnie w większości były to zachorowania spowodowane infekcjami pospolitymi rinowirusami, koronawirusami, wirusami paragrypy i wielu innymi. Pobierając od chorych pacjentów próbki do badań diagnostycznych okazuje się, że zwykle tylko około 10% to rzeczywiście zakażenia wirusem grypy, natomiast w pozostałych przypadkach mamy do czynienia z innymi wirusami. Jeśli rozpoczyna się epidemia grypy i wiele osób zaczyna chorować, to u około połowy z nich jest to rzeczywiście zakażenie wirusem grypy. Często zwyczajowo mówimy, że „panuje grypa”, bo objawy takie jak gorączka, ból głowy, ogólne rozbicie, ból mięśni, są objawami działania układu odpornościowego, walczącego z zakażeniem wirusowym. To efekt walki, jaką nasz organizm toczy z wirusem. Gorączka ma ułatwić niszczenie patogenu, i też unieruchomić nas, abyśmy nie wykonywali zbyt wielu czynności przemęczających organizm i pozostali w domu. Natomiast nie są to bezpośrednie efekty działania wirusa grypy. Działania bezpośrednie wirusa grypy dotyczą ciężkich przypadków. To podobnie jak w hiszpance - krwotoki płucne, wysięki do płuc. Tacy pacjenci kwalifikują się do przyjęcia do szpitala. Niektórzy mówią, że zostali zaszczepieni na grypę i dostali grypy po szczepionce, bo się źle czują. To efekt działania szczepionki, gdyż dostarczono do organizmu obce białko. Jeśli otrzymaliśmy szczepionkę, a objawy typu podwyższona temperatura, ból głowy utrzymują się przez dzień, dwa to nie mamy czym się martwić, to właśnie oznacza że jesteśmy zaszczepieni, a organizm prawdopodobnie wytwarza skuteczną odpowiedź, która nas ochroni przed patogenem.
MP: W przypadku wirusa ginie on razem ze śmiercią swojego gospodarza. Koronawirus doprowadził już do wielu zgonów. Dlaczego wirus nie chce przetrwać i zabija, mimo że wtedy również sam kończy swój żywot?
Dr hab. E.P.: Wirus, jak każdy patogen czy pasożyt, nie działa aby zabić gospodarza. Celem nawet nie jest wywołanie choroby. Dla wirusa idealna sytuacja jest wtedy, gdy przenosi się między ludźmi i zakaża, a my nic o tym nie wiemy - nie odczuwamy objawów, nasz organizm namnaża wirusa, ale nie ma przy tym szkody. Wtedy mamy do czynienia z wirusem dobrze przystosowanym do naszego gatunku. Namnaża się w nas, absolutnie nie zabija i nie upośledza gospodarza.
Wszystkie ludzkie wirusy powstały w ten sposób, że przeszły z formy zwierzęcej na ludzką. Zazwyczaj jest to na początku dość gwałtowne działanie. Wirus uruchamia swoją replikację, ale przy tym bardzo szkodzi komórce. Generalnie uważa się, że jeżeli następuje introdukcja wirusa do gatunku ludzkiego, to jest często groźny, jak np. HIV. HIV przeszedł na człowieka jako zmutowany wirus małpi około 100 lat temu. Prawdopodobnie był to wirus przekazany przez szympansa. Szympansi wirus u małp zwykle nie wywołuje objawów chorobowych, czasami małpy po długim okresie inkubacji chorują. Na temat wirusa odry są hipotezy, że powstał około 1000 lat temu przechodząc jako zmutowany wirus księgosuszu - choroby wirusowej bydła. Obecnie wirus księgosuszu został wyeradykowany i już nie istnieje w przyrodzie. Natomiast z wirusem odry mamy wciąż problemy, w ubiegłym roku dość znaczne.
MP: Co może nas czekać, gdy Chińczycy i reszta świata, nie będą w stanie powstrzymać koronawirusa?
Dr hab. E.P.: Wirus może rozprzestrzenić się na cały świat i może ustabilizuje się w ludzkiej populacji, jako wirus na stałe występujący, który może wywołać ciężkie zapalenie płuc.
W przypadku, gdy ktoś zacznie czuć niewydolność oddechową, powinien natychmiast udać się do lekarza. Zapalenie płuc, niezależnie od przyczyny, jest ciężką chorobą, w wielu przypadkach zagrażającą życiu.
W przypadku nowego koronawirusa swoiste leki przeciwwirusowe czekają na odkrycie. Na razie mamy doniesienia o tym, że pewne leki działają. Jeden z nich to lek przeciw HIV, drugi przeciwgrypowy. Leki przeciwwirusowe działają w ten sposób, że blokują któryś etap cyklu replikacji wirusa. Więc zazwyczaj trzeba je podawać przed lub w trakcie wczesnego etapu rozwoju zakażenia. W przypadku rozwiniętej infekcji może być już za późno.
MP: Chińczycy zalecają, aby nie przyjmować leków zbijających gorączkę. Czy mają rację?
Dr hab. EP: Tak, generalnie nie powinno się zbijać gorączki, jeśli nie zagraża życiu.
Gorączka jest formą walki z infekcją. Jeżeli ma się niską gorączkę do 38,5 stopni C., a nie występują drgawki gorączkowe lub inne wskazania medyczne, to nie należy z nią walczyć, bo to przedłuża wychodzenie z choroby. Gorączka i wypocenie się powinny towarzyszyć zdrowieniu. Sztuczne powstrzymywanie gorączki osłabia działanie układu odpornościowego.
MP: Wracając do tematu koronawirusa. Jakie jest Pana zdaniem największe zagrożenie z jakim możemy mieć teraz do czynienia?
Dr hab. E.P.: Zagrożeniem może być niekontrolowane rozprzestrzenianie się wirusa, a także jego mutowanie. Wirus zmieniając się może wytworzyć szczepy, dające znacznie większą zakaźność lub śmiertelność.
Ewolucyjnie powinny się pojawić szczepy łagodniejsze, ale z czasem. Natomiast teraz nie wiemy, na jakim etapie zatrzyma się ewolucja wirusa. Inne niebezpieczeństwa to zmiany w wirusie, których nie będą w stanie wykrywać nasze testy diagnostyczne. Pocieszający jest jednak fakt, ze testy można względnie szybko opracować na nowo.
MP: Co będzie miało wpływ na szybkie wynalezienie szczepionki? Słyszeliśmy o tym, że we Włoszech udało się wyizolować wirusa, co to znaczy?
Dr hab. E.P.: Oznacza to, że z materiałów od pacjenta udało się namnożyć wirusa na hodowli komórkowej lub zobaczyć pod mikroskopem. Do szczepionki od tego momentu jest jeszcze bardzo daleko. Jest to podstawa do rozpoczęcia badań. Możemy badać, hodować i szukać leków na wyizolowanego wirusa.
Na znalezienie szczepionki wpływ mają w pierwszej kolejności pieniądze. Następnie zaangażowanie wielu laboratoriów i właściwości samego wirusa. Na niektóre patogeny mamy szczepionki, a na niektóre nie. Jest kilka rodzajów szczepionek przeciwwirusowych. Są takie, które mają w sobie osłabionego wirusa. Na razie jednak w tym kierunku byłoby trudno działać. Inny sposób to zabity wirus. Zabija się go odpowiednim środkiem i podaje w szczepionce. To zabicie musi być jednak w 100% pewne, a po drugie często bywa tak, że zabijając wirusa zmieniamy go i odporność wytworzy się na zabitego, a nie żywego wirusa. I ostatni sposób, który pewnie będzie wykorzystany. To wyprodukowanie rekombinowanego białka powierzchniowego wirusa, tak jak przy szczepionce przeciwko grypie czy HPV. Tam mamy samo białko z powierzchni wirusa, które układ odpornościowy widzi jako obcy antygen i wytwarza przeciwciała, które po spotkaniu z wirusem go dezaktywują. To najszybsze rozwiązanie. Możemy zastanawiać się, czy takie rekombinowane białko wywoła produkcję przeciwciał na odpowiednim poziomie. Każdy z tych sposobów to tygodnie, miesiące pracy. A po otrzymaniu preparatu pozostaje jeszcze kwestia produkcji odpowiedniej liczby dawek. Następnie jest problem ceny, i pytanie kto zapłaci za szczepionkę. Można się spodziewać, że preparat będzie drogi. W przypadku szczepionki na SARS-CoV-2 uznaje się, że może być ona dostępna powszechnie nie wcześniej niż po 12-18 miesiącach.
Grafika:
flickr.com
Rocky Mountains Laboratories (RML)
Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID)
Więcej komentarzy...